Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/016

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pod czas czarno wydaje wszystko, ale co roku jednak lepiej tu i ładu więcej. Oni sami to przyznają, a ci co niechętnymi byli, nawracają się...
— Kto? gdzie? nie nawróciłem ani jednego — przerwał król. — Spojrzyjże na tych Zborowskich. To najzajadlejsze wrogi moje, a od nich wszystkiego się spodziewać można, począwszy od postrzału na łowach, aż do trucizny na półmisku. Próżno temu zbójowi Samuelowi banicyę jego płazem puszczam, próżno zdrajcy podczaszemu bezkarnie daję z cesarzem się zmawiać, a trzeciego na marszałkostwie przy sobie cierpię, nie potrafiłem ich przejednać.
— Słyszałem jednak, że pan hetman ich uchodził — rzekł Cobar — i spodziewa się, gdy W. Kr. Mość posmarujesz ich, że i ci się ukorzą.
Król się odwrócił żywo.
— Kto? Zborowscy? — zawołał. — Ty ludzi nie znasz! Samuel głowy nie ma, a Krzysztof tylko głowę bez serca i sumienia. O Andrzeju niewiedzieć co twierdzić, bo w maszkarze całe życie chodzi. Jeden Jan z nich coś wart, bo go rycerska służba szlachetniejszym uczyniła. Gdyby się nawet chcieli zbliżyć do mnie, ja do nich nie chcę. Samuel banitą jest, dopuścić go do siebie nie mogę, a podczaszym się brzydzę, bo nawskróś w nim zdrada i ciecze z niego na wsze strony... Tego nic nie poprawi, zdradzi mnie dla cesarza, zdradzi cesarza