Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom II.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zernemu szlachetce natrząsającemu ci się w oczy, wymawiającemu ci swoich kilka groszy poboru, odpowiadać dłonią na szabli, a łzami na oczach i zagryzionemi do krwi wargami. Oni! wdzięczni! połowa ich w łyżce wodyby mnie utopiła. Im potrzeba króla, coby jak Zygmunt August płakał i szukał pociechy w rozpuście.
Ich wdzięczność! znam ją! Posłuchaj tylko, alboś i słyszał może, gotują mi truciznę, za mój trud i poświęcenie dla nich! Co ja tu zyskałem na tej koronie? Tytuł królewski? nic więcej. Każdy grosz mi wymawiają, gdy ja swojego dla nich dokładam.
A! gdyby nie Jan — dodał król — uczyniłbym może jak Henryk i uciekł od nich do Siedmiogrodu.
Westchnął.
— Zapóźno! Związali mnie tu i ślubem i przysięgą, i tem wreszcie, że im pokazać chcę, jak nimi rządzić potrzeba. Kiedyś może wspomną i pożałują. Żelaznej ręki dla nich do ugięcia tych karków krnąbrnych...
Oczy mu zaświeciły dziko.
— Stanie-li życia na wszystko! — dodał — wiele, wiele do zrobienia!
Rzucił król okiem dokoła... i znowu powlokło mu się oblicze chmurą.
— Miłościwy panie — odezwał się Cobar — jeżeli są niewdzięczni, gdzież ich nie ma? Taka