Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

których u nas zwano „panami z za morza“, mało którego dnia się nie stawili, a bywało ich pod czas cale nieoczekiwanych, i pięciu i więcej.
Pan Samuel nigdy samotrzeć nie przybywał, ale w pokaźnej komitywie.
Życie tu płynęło bardzo swobodnie i wesoło, a choć grosza na nie wychodziło sporo, miała pani Włodkowa i po mężu majętności i z siebie posag, nie potrzebowała skąpić bardzo.
Marszałek i podczaszy jadąc tu nie oznajmywali się zawczasu siostrzenicy, wiedzieli, że się dla nich miejsce znajdzie a rada im będzie.
Zdala już w podwórcu konie i ludzie skupieni oznajmiali im, że gości zastaną; ale gościem, którego się tu wcale widzieć nie spodziewali (o nim się dopiero wszedłszy dowiedzieli) był Samuel.
Stęsknił się on za Włodkową, i dnia wczorajszego przybył swe wyprawy Niżowe jej opowiadać.
Gdy im szepnęła, że on tu jest, namarszczył się nieco marszałek, bo słyszał świeżo, iż kanclerz przestrzegał, aby jego juryzdykcyi unikać. Zawsze z tą banicyą rzecz była niebezpieczna, a choć Zamojski teraz lepsze okazywał usposobienie, oni mu nie dowierzali.
Ale Samko wyszedł przeciwko nim z tak bohaterską postawą, tak pewien siebie, a tak rozochocony już, że mu nic mówić nie chcieli...
Nie było ludzi, których by się strzec potrze-