Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w rzeczypospolitej liczyła się do pierwszych, a dziś na dawnem stanowisku utrzymać się nie mogła. Biadał i narzekał, przyczem go kanclerz pocieszał tem, że wiele familij podnosiło się, rosło, ubożało i potem do dawnej przychodziło świetności.
Tak z pół albo więcej godziny pogwarzywszy, gdy ks. biskupa krakowskiego oznajmiono że przybywał, kasztelan pożegnał go i wyszedł.
Jechał do braci z jak najlepszą myślą, z czołem wypogodzonem, a wszedł nucąc wesoło. Oba na niego oczekiwali.
Zdał im sprawę z poselstwa, ale obu było za mało tego co przyniósł. Ponieważ Zamojski tylko posłuchanie u króla wyrobić się obiecywał i ich własne żądanie popierać, ani marszałek, ani podczaszy nie czuli się w obowiązku iść mu podziękować.
— Zaczekamy skutku — odparł marszałek — a będzie-li za co, pokłonię się, darmo nie mogę, boby to wyszło na żebraninę.
— Ja też przed Zamojskim się oczyszczać nie będę — rzekł Krzychnik — upokorzyłbym się nadaremnie. Przed królem, co innego, nie będę się wstydał, musimy czekać. Pan Zamojski radby, widzę, przed weselem wszystkich rozbroić, aby je swobodnie mógł obchodzić. Juści kto ma szczęście się żenić z synowicą króla swojego,