Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a powiem wam, że was wcale jeszcze nie lekceważą...
— Zkądże wniosek? — spytał podczaszy.
Fontanus chciał się przypochlebić Zborowskiemu i nie wahał swego własnego utworu baśni podać na stół. Przyszło mu na myśl, że się Dzierżek o truciznę dowiadywał. Z tego łatwo było coś stworzyć.
— Miejcie się na baczności — dodał. — Samuela i was, gdy inaczej nie będą mogli, starać się nie omieszkają zgładzić wszelkim sposobem, choćby trucizną. Pana Samuela, choć gwałtowny jest, może się nie tyle lękają, co was. Wiedzą, że głowa i rozum rodziny, to wy...
Panu Krzysztofowi oczy się zaiskrzyły. Pochlebiało mu to z jednej strony, z drugiej niepokój ogarnął, bo o swe życie i bezpieczeństwo bardzo był troskliwym.
— Fontanus! — zawołał przysuwając się — wy coś wiecie... Mów mi otwarcie. Szczęście, że mnie tu ból zęba sprowadził, inaczejbym o niczem nie wiedział.
Zmiarkował aptekarz, iż nazbyt pewno twierdzić o rzeczy pochwyconej niewiedzieć zkąd, niebezpiecznem było i chciał się nieco wycofać.
— Nic ja nie wiem — rzekł — przedemną z niczemby się nie zwierzyli, ale się dużo domyślać można z oznak pewnych...
— Zatem praw mi, czego i na jakim funda-