Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sprawił królewski i zamknął się na czas jakiś, jakby melancholii dostał.
Dopiero go z niej Anusia, córeczka, która podobną jest do nieboszczki, a on kocha ją bardzo, pieszczotami swemi wyprowadziła.
Jeszcze dziś, gdy żonę wspomina, często mu w oczach łzy się zakręcą. Taki on we wszystkiem jest... Sam na siebie powiada głośno, że żonę zabił.
Do innych zabójstw się nie przyznaje, a Trepki imienia nawet wspomnieć nie wolno.
Wojtaszka widziałeś i znasz?
— Byłci z nim w Borówce — rzekł Andrzej.
— Z tym chłopcem historya albo się smutno skończy, lub nie wiem jak, bo to żmija jest, którą on przeciw sobie żywi i pielęgnuje. Zkąd go wziął, co za jeden? nie dojdziesz. Czarnoksiężnik, powiadają, w co nie wierzę, ale głosem go czaruje.
Gdy czasem mu śpiewać zacznie, to się Samuel złami[1] zalewa, a pieniądze garściami mu sypie.
Chłopiec zaś jawnie i nie kryjąc się nienawidzi go, pogardza nim, odgraża się, a w domu tak się nosi, jakby rodzonem dzieckiem był. Aleksandrem pomiata, a Anusi dokucza, podły plebejusz, zalecając się do niej jawnie.

Skarżono go nieraz Samuelowi, bił go czasami, sadzał na chleb i wodę, a potem niemal o przebaczenie prosił. Zrozumiejże go, jeśliś mądry.

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – łzami.