Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trochę na uboczu się trzymając, ani około króla nie zabiegał zbytnio, ani się do braci garnął. Rachował jednak na niego hetman i król, acz z pewnem niedowierzaniem spoglądając.
Dom panów Zborowskich na ulicy Franciszkańskiej, który już znamy, sam jeden może w mieście stał, jakby w nim nikogo nie było. Ale to czyniono umyślnie. Wiedzieli Zborowscy, że na ich każdy krok oczy są zwrócone, że im wiary nie dają, nie myśleli się więc nastręczać, a nie chcieli oczów ściągać na siebie. Ale myliłby się, kto z tej niemej powierzchowności i pozamykanych od ulicy okiennic wnosząc, sądziłby, iż w domostwie nie ma nikogo.
Tak tu się żywo obracano, jak i gdzieindziej, tylko nie chciano, aby o tem świat wiedział.
Nie było dnia, aby jakiś poseł ze Zborowa lub z innych rezydencyj panów braci nie zajechał, języka nie dostał lub rozkazu nie przyniósł, ale się to w ciszy i kącie odbywało.
Podczaszy czynniejszym był niż kiedykolwiek, a o Samuelu po powrocie z Niżu różnie rozpowiadano. Nigdy on spokojnie usiedzieć nie mógł. Tu mu jednak do Krakowa jechać i pokazywać się powszechnie odradzano, a i on sam się wahał. Niejeden raz go już przestrzeżono, że hetman się odgrażał banicyę przypomnieć.
Z własnej historyi wiedzieli Zborowscy, że banitę ubić nawet bezkarnie było wolno, bo ojciec