Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawdę rzekłszy — odezwał się — choćby człowiek złej myśli nie miał, w czyichbądź oczach, choćby na krótki czas za truciciela uchodzić, niemiła rzecz, ale...
— Gdy tym tylko sposobem życie komu ocalić można? — podchwycił Mroczek.
— Ja też się nie wymawiam od posługi — rzekł Dzierżek — ino proszę, gdyby mnie Fontanus wskazał, a na męki brać chciano, pamiętajcie, abyście sługę waszego bronili.
— O to się nie obawiajcie — podchwycił rotmistrz żywo. — Służycie nie mnie, ale królowi i kanclerzowi, a ci swe sługi opuszczać nie zwykli.
Zadumał się Dzierżek.
— Ba! — rzekł po chwili — Fontanus kuty jest, trudna z nim rada, niełacno z niego dobyć słowa, ale próbować będę.
Na tem się narada skończyła i Dzierżek wkrótce potem wyszedł, a tegoż wieczora do apteki podążył. Godzina mu się ta najlepszą zdawała, bo się mało kogo spotkać tu spodziewał, choć dwu jeszcze lekarzy siedziało i o formułach przeciwko Pituitam rozprawiało.
Tych, po przywitaniu, w kącie zasiadłszy cierpliwie słuchał kulawy rycerz, aż nareszcie wyszli i sam na sam pozostał z Fontanusem, który z poza okularów dawno go badał, wiedząc pewnie, że nie bez interesu przychodził.