Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żony był, iż mu nawet nie odpowiedzieli, lekko go ważąc sobie.
A no, jakom rzekł, każdy tu dzień inny wiatr wiał i nami miotał. Kiedy my na Wołoszę się gotujemy, przynoszą wieść, że tatarzy są na zamku Hasłanhorodku, tym samym, o który się był kniaź Rożyński kusił, kędy mizernie zginął, prochy podłożywszy, któremi sam się w powietrze wysadził.
Szliśmy tedy spieszno bardzo na Hasłanhorodek, a tatarzy o nas posłyszawszy, uskoczyli precz z obawy.
Nie wiodło się nam zrazu i tak już do końca.
Był z nami pod ten czas kozak, którego oni tam wszyscy w nadzwyczajnej mieli estymie, i Znachorem go zwali, iż umiał zamawiać strzelby i kule, tak, że wojsku, z którem on był, szkodzić nie miały. Inne też czarnoksięzkie sztuki wyprawiał, któremi sobie takie poszanowanie pozyskał, że mu się wszystko kłaniało. O czem hetman albo nie wiedział, lub sobie to lekceważył.
Do tatarów, gdy już odciągali, posłał p. Samuel tłumacza, zapraszając ich na rozmowę, przyczem kilku kozakom zasadzić się kazał dla bezpieczeństwa, aby tatarzy się na niego nie porwali. Pomiędzy którymi Znachor był.
Ten tatarów zobaczywszy strzymać nie mógł i wystrzelił do nich, a że hetman im za bezpieczeństwo ręczył, więc wpadł w pasyę taką, iż się