Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tej ja aprehensyi na Niż się wybierając wcale nie mam — odparł — ginąć nie myślę, ale się salwować[1] Cóż jeśli kozaków ujmę i pod buławę swą zaprzęgę. Natenczas i król i rzeczpospolita pokłonić mi się będą musieli, bo im pod bokiem siadłszy, albo dokuczyć lub usłużyć potrafię. W kraju mnie znać nie chcą, miejsca tu dla Samuela nie ma, poszukać go więc musi, choćby między tymi zbiegami, którym głowa i wódz potrzebny.
A nie myślcie, aby kozactwem tem pogardzać się godziło, wiem że go siła jest po ostrowach na Dnieprze, a czajki ich, gdy je trzciną obszyją, na morze wybiegają i Turkom dojadają i łupy zagarniają wielkie, a w skarbcu u nich może więcej złota i srebra niż w naszym koronnym, który pożyczkami zasilać się musi.
Jeżeli myślicie, że ja pozyskanie sobie onego kozackiego hetmaństwa mam za rzecz małą a lekką, mylicie się. Wiem dobrze, iż nie zdobędę władzy nad nimi nie przymarłszy głodem i nie folgując ich grubym obyczajom, alem się na to z góry ważył.
Kasztelan słuchał cierpliwie.

— Bóg z tobą — rzekł — chcesz na Niż, choć powrócisz z niczem, a daj Boże z życiem tylko, wola twoja. W tem jeszcze tak wielkiego grzechu nie będzie, samowola tylko i buta szlachecka... a no przynajmniej spisków, konszachtów

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku – brak kropki na końcu zdania.