Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Banita Tom I.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jezdnem mu coś rzucą, aleby wolał datku się wyrzec i strachu.
Orszaki panów nie wszystkie były do siebie podobne, ani równie liczne, szczególniej jeden pomiędzy nimi liczbą, uzbrojeniem, końmi i przepychem celował. Ludzie też, z których się składał, dobrani, chłop w chłopa, zdawali się wszyscy do wojaczki stworzeni... i butę mieli okrutną.
Z dosłyszanych tu i owdzie wyrazów, gospodarz się dowiedział, że pomiędzy przybyłymi był kasztelan i inni dostojnicy. Zdawało mu się też, gdy czwarty przybył pod wieczór, że na niego oczekiwano, i zjazd w Borówce zmówiony był zawczasu. Dlaczego jego biedną szopę wybrano właśnie na tę jakąś naradę, żyd sobie wytłumaczyć nie umiał, ani się chciał domyślać. To pewna, że ani położenie jej, ani droga, przy której leżała, nie usprawiedliwiały wyboru, chyba tylko zupełne osamotnienie wśród lasów, które tu niepostrzeżonym, swobodnie i bez oczu ciekawych zejść się dozwalało...
Najliczniejszy i najpokaźniejszy orszak, chociaż pan jego wiekiem nie był najstarszym, rej wodził widocznie, tak jak on sam w izbie najgłośniej przemawiał, najserdeczniej się śmiał i najsrożej huczał.
Rozmowa bowiem w serdecznych powitaniach rozpoczęta, wkrótce się niemal we wrzawliwy spór zmieniła.