Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jaciele, los człowieka jest z góry wypisany i każdy idzie za swojem przeznaczeniem.
Następnego dnia była piękna pogoda. Śnieg pokrył ziemię kobiercem niepokalanej bieli, a w powietrzu brzmiały dzwonki sanek. Świat się radował. Stałem w oknie i zdawało mi się, że mury walą się na mnie. Szalałem!... Nieprzezwyciężona moc pchała mnie z tego beznadziejnego wnętrza, na zewnątrz. Tam, gdzie ruch, życie, swoboda, wolność! Żonie mojej padłem do nóg, ażeby pozwoliła mi wyjść na godzinę, kwadrans, pięć minut.
Wysłuchała mej prośby, ale kazała wziąć broń z sobą. Ucałowałem jej stopy, włożyłem futro, czapkę i wyszedłem przez sklep.
Było to moją zgubą i zgubą biednej Tinkutzy. Nieszczęście nie spotkało nas bezpośrednio — bo ani w dniu tym, ani następnych dni nic się nie zdarzyło — ale napewno, podczas gdy przechodziłem przez sklep, rozpoznało mnie judaszowe oko jakiegoś łotra, którego stary umieścił za drzwiami.
Nadszedł ostatni dzień, który spędziłem w tym domu. Wróciłem ze spaceru nad Dunajem, przejęty majestatem ukochanej rzeki i widokiem olbrzymiej kry. Ucałowałem po raz ostatni tę, która była najczulszą żoną i najczystszą dziewicą.
— Byliśmy spokojni... Ale gdyśmy schodzili na obiad, jakiś tragiczny cień padł na nasze serca i twarze. Pod koniec obiadu Tinkutza zapytała:
— Czemu niema braci, dzisiaj niedziela.
— Przybędą niebawem — rzekł ojciec.
Zapaliliśmy nargile i piliśmy kawę. Zewnątrz