Strona:PL Istrati - Kyra Kyralina.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ralibyśmysię okazać im pomoc, współczucie, miłosierdzie... W tym wypadku, uznałbym wyższość człowieka nad zwierzęciem. Nic podobnego! Pospiesznie mijamy nieszczęśliwego przechodnia, potrącamy mężczyznę i kobietę i idziemy dalej.
Nie przypominam sobie dokładnie — minęło już od tej pory pięćdziesiąt lat — w jaki sposób wstałem z stołka, wyszedłem z podwórza, i powlokłem się przez miasto; lecz wiem napewno, że niczyja ręka nie spoczęła na ramieniu tego młodzieńca, o dzikiem błędnem spojrzeniu. Żaden głos nie zwrócił się do mnie. Żadna twarz nie uśmiechnęła się przychylnie. Dopiero przekleństwo woźnicy, gdy omal że nie wpadłem pod konie, wyrwało mnie z odrętwienia. Ręką chwyciłem za miejsce, gdzie zwykle nosiłem pas. Pustka; tylko to serce tłukące się, jak pisklę w ręce; i ten ból dotkliwy, biegnący w górę od serca do ust, ból tamujący oddech. Po chwili, znowu czułem potrzebę sprawdzenia, że nie mam pasa; i znowu serce, tłukące się w ciasnej piersi i znowu dławiący ból. Trudno jest uwierzyć w nieszczęście, które spada nagle i nieoczekiwanie. Po tysiąckroć sprawdza się swój ból, tysiąckroć przeżywa się tensam cios, zanim się przyzwyczai do nieszczęścia.
Na ulicach mijały mnie szczęśliwe pary, kobiety z dziećmi, zażywni panowie. Spoglądali mi w twarz, i nic nie rozumieli — a ja konałem z rozpaczy.
Zbyt wiele nieszczęść dźwigały moje młode lata, zbyt wiele rozczarowań dla młodego serca.
Szedłem naprzód. Skończył się lasek i ukazała