Przejdź do zawartości

Strona:PL Ibsen - Brand.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Wystąpił problem z korektą tej strony.

Tem powołaniem swem najświętszem,
Nie rozporządza żaden człek!
Wszak nie odwrócisz biegu rzek,
Które stworzyła wola boża,
Ażeby szły w kierunku morza!
MĘŻCZYZNA: Tak, woli bożej nikt nie nagnie —
Lecz choćby zczezły w błocie, w bagnie,
Dojdą do celu w kroplach ros!
BRAND: (przygląda mu się badawczo)
Czyj to cię tego uczył głos?
MĘŻCZYZNA: Twój — i to, widzisz, w onej chwili,
Gdyście od brzegów tak odbili,
Nie zważający na nasz strach,
Gdyś się przedzierał naprzód, ach,
W takiej straszliwej zawierusze,
Aby ocalić jakąś duszę.
Gdyś się mocował w mgieł zamęcie,
Wówczas nas wszystkich, mówię święcie,
Starych i młodych, przeszło mrowie,
Jakby nam, widzisz, nasze ciało
Słońce wraz z wichrem przenikało,
Jakby śród naszych, widzisz, ciał
Dzwon wielkanocny głośno grał!...

(zniża głos)

A teraz biedni my ludkowie,
Samotni, w nędzy znów tej samej,
Smutni, na nowo pozwijamy
Nasze chorągwie wielkanocne.
BRAND: Źaginie plemię, gdy niemocne!

(surowo)

Kto być nie umie, czem ma być,
Ten niech zostanie, czem być może.
Zostań ty synem ziemi![1]
MĘŻCZYZNA: (patrzy na niego chwilę i mówi) Boże!

  1. Przypis własny Wikiźródeł Brak części tekstu.