A biedak? — Śmiechu warto: zmienia, jak i drudzy,
Ciupki, łaźnie, golarzy i ma w barce cudzej
Też mdłości, co jadący bogacz własnym statkiem.
Źle mię ostrzyżonego spotkawszy przypadkiem,
95
Śmiejesz się; gdy pod spodem kosmatej[1] odzieży
Tunikę mam wytartą, gdy toga źle leży,
Śmiejesz się. Ale kiedy wciąż chęci mię mylą,
Com ścigał, rzucam — pragnę, com rzucił przed chwilą,
Wciąż się ciskam, stałego nie mając nic zgoła,
100
Burzę, stawiam, znów burzę, kwadrat robię z koła:
Nie śmiejesz się, gdyż tylu błąd ten ze mną dzieli,
I nie wołasz lekarza ani kurateli
Od pretora nie żądasz, ty, co tak szlachetnie
Dbasz o mnie i nie możesz znieść, gdy źle obetnie
105
Balwierz paznokcie druha, któremuś ty wszystkiem.
Wiedz, tylko przy Jowiszu mędrzec marnym chłystkiem,[2]
Zresztą wolny, bożyszcze, największy z mocarzy,
Piękny, zdrów — no, nie bardzo, gdy się zakatarzy.
- ↑ W. 95. kosmatej — a więc jeszcze nowej, nie wytartej.
- ↑ W. 106 nstp. Poeta z niezrównanym humorem zamyka wszystkie korzyści, jakie daje filozofia, w niedorzecznym paradoksie stoickim, że mędrzec jest najdoskonalszą istotą na świecie, po to, żeby całą tę wspaniałą dostojność po Heinowsku rozwiać i unicestwić wzmianką — o katarze, któremu i największy mędrzec tak samo, jak i zwykły śmiertelnik, podlega.