Z brukwią mieszać zieloną i gorzkim omanem
Jam kazał pierwszy, Kurtyl[1] z jeżem niepłukanem,
Że to lepszy sok puszcza samaż małża słona«.
A wtem ciężka kotara, w górze zawieszona,
55
Runie na nas, na misy i kurzem pokrywa,
Jakiego z pól kampańskich Akwilon nie zrywa.
»Już po nas!« — myślim sobie; aleśmy odżyli
Wktótce, bezpieczni, Rufus[2] tylko głowę chyli
I jakby syna stracił, płacze. Więc pośpieszy
60
W lot z ratunkiem Nomentan i tak mądrze cieszy:
»Fortuno! jestże bóstwo drugie tak okrutne?
Jakież to igry z nami stroisz sobie smutne!«
Mój Waryusz serwetką śmiecił tłumi dla oka,
Zaś Balatron, co patrzy na wszystko z wysoka:
65
»Takież to życie! — rzecze — Twój trud i staranie
Jakże rzadko spotyka należne uznanie!
Chcesz mię przyjąć wspaniale: ileż trosk się zwali
I niepokojów na cię; nuż chleb się przypali,
Nuż nie uda polewka! Jakiż strach o ciury,
70
Czy pasek modnie leży, czy piękne fryzury?[3]
A tu ci spadnie jeszcze na głowę kotara,
Jak przed chwilą, lub stłucze półmisek niezdara,
Potknąwszy się! Lecz hetman i gospodarz w klęsce
Poznać się dają, co zacz, nie jako zwycięsce«
Strona:PL Horacy - Poezje.djvu/375
Ta strona została przepisana.