Ten z dachu skoczył na łeb, tamten pokutuje,
Zbity na śmierć kijami, ów wpadł między zbóje;[1]
Ten się wykupił, ów ma rozjechany zadek
Przez wszetecznych parobków; był i ten wypadek,
45
Że mąż gacha na członku grzesznym okaleczył.
Ogół przyklasnął: »Słusznie«; jeden Galba[2] przeczył.
O, ileż bezpieczniejszy towar drugiej klasy,
Mówię o libertynach; na nie to nasz łasy
Rujnuje się Sallusty[3], jak gach na mężatki.
50
Gdyby rozumnie, w miarę, o ile dostatki
Pozwolą, chciał być hojnym, nie skąpiłby może,
Leczby się nie zrujnował, nie zbłaźnił niebożę;
Ale zato rad z siebie i uszczęśliwiony
Tem się pyszni, tem chełpi: »Nie tknąłem matrony«.
55
Rzekł Marseus, kochanek niegdyś Oryginy,[4]
Mienie jej zapisawszy, ojcowskie dziedziny:
»Za cudzemi żonami jam nigdy nie gonił«.
— Aleś na mimy, k . . . . majątek roztrwonił,
I co gorsza, swą sławę. Czyż dosyć twej cnocie,
60
Żeś nie gach, ale zato w innem siedzisz błocie?
Stracone dobre imię, poszła ojcowizna —
Myślisz, że ci kto może za zasługę przyzna?