Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/471

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

»Ojcze! ten widok w wielkie wprawia mię zdumienie:
Wszystkie ściany i każde rzeźb tych zagłębienie,
Toż gonnych słupów rzędy, te sosnowe belki,
Pałają w moich oczach jakby pożar wielki —
Czy tu Bóg jaki, niebios mieszkaniec się zjawił?«
Na to przemyślny Odys mówiąc, tak odprawił:
»Milczałbyś i skrył w sobie to, co cię zdumiéwa —
Bo już taki u niebian obyczaj tam bywa.
Idź się połóż — ja tutaj pozostanę nieco;
Zejdzie tu twoja matka, służebne się zlecą —
I będzie wypytywać głosem rozrzewnionym.«
Więc Telemach z łuczywem odszedł zapalonym
Precz z izby na spoczynek do świetlicy swojej,
Gdzie zwykle snu zażywa, gdy się w dzień uznoi.
Jakoż legł i jutrzenki oczekiwał świętej.
Odys zaś w wielkiej izbie tem był zaprzątnięty
Wraz z Ateną, jak wyciąć do nogi tych wrogów.

Penelopeja z górnych schodziła już progów
Podobna z Afrodytą złotą, ubóstwioną —
Przy ogniu krzesło dla niej własne postawiono,
Srebrem, kością słoniową misternie obite
Ręką cieśli Ikmalia, a skórą nakryte,
Z podnóżkiem przytwierdzonym aby oprzeć stopę —
Owóż w spaniałem krześle siadła Penelope.
Wnet i białoramienne zbiegły się tam dziewki
Sprzątać stoły i chleby, puhary, nalewki
Rozrzucone po izbie, resztki gaszej stypy;
Z kagańców żar wytrzęsły na ziem, świeże szczypy
W nie wetknęły, by ciepło było tam i jasno.