Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Właśnie Odyssejs ze snu zerwał się ocknięciem
Na rodzinnej swej ziemi; lecz jej niepoznawał
Bo odkąd ją opuścił zbiegło czasu kawał;
Przytem mgłą był opasan, którą nań nasłała
Atena Zewsa córa; ta bowiem go chciała
Zmienić do niepoznania; podmówić, by ani
Żona go niepoznała, ni własni poddani,
Pókiby nieukarał gachów za ich gwałty;
Więc w oczach jego wszystko brało inne kształty:
Tak wijące się ścieżki, jak szklące zatoki,
Tak drzewa gęstolistne, jak strome opoki.
On zerwawszy się patrzał w swe ojczyste smugi
Wzdychał ciężko, po bokach dłonią raz i drugi
Macnął się i tak mówił słowy załośnemi:
»Biada mi! Gdzie, do jakiej dostałem się ziemi?
Czy tu mieszka dzicz sama żyjąca z grabieży,
Czy też naród gościnny który w Boga wierzy?
Gdzie podzieć moje skarby? gdzie i mnie samemu
Schronić się w tej nieznanej krainie?... O czemu
Od Feaków odszedłem! tam inny król może, —
Byłby mi dał przytułek gościnny w swym dworze
I odesłał do domu. Gdzież ten skarb podzieję?
Tu przecież niezostawię; skradliby złodzieje.
Ty ich ukarz o Zewsie! obrońco jedyny.
Co patrzysz w ludzkie sprawy, i karzesz ich winy.
Lecz trzeba się obliczyć, czy niezachwycili
Co z mych skarbów, gdyż z łodzią tak prędko odbili.«

Tak mówił, i rachował złoto i nalewki,
I trójnogi i cienko tkane przyodziewki;