Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Bracia! tutaj ktoś żyje, i przy krosnach śpiewa
Śliczne pieśni, aż echo po zamku obrzmiewa
Bogini czy niewasta — wołajmy, niech gada!

Tak rzekł, i wołać na nią poczęła gromada,
Jakoż się promieniste otwarły podwoje:
Ona wyszła, w komnaty zaprosiła swoje —
I głupcy w próg jej weszli wszyscy, krom jednego
Eurylocha, ten został zwietrzywszy coś złego.
Ona gości swych sadza w krzesła; stół zastawia
Serami, a miód złoty z mąką im przyprawia,
Toż i wino pramnejskie; lecz durzące zioła
Mięsza w nie, by o domu zapomnieli zgoła.
Więc gdy zjedli, wypili, Kirka ich dotyka
Różczką — i do świńskiego zapędza karmnika.
Bowiem łby ich, szczecina, kwiczenie, kształ cały
Były świńskie; li człecze mózgi im zostały.
Smutnie w chlewach leżącym rzuciła Bogini
Żołądź, bukiew, derenie — zwykły karm dla świni.

Euryloch przypadł zdyszan do czarnego statku,
O tym jaki ich spotkał donosząc przypadku.
Lecz i słowa wybełtać niemógł, mimo chęci,
Taki ból gardło ścisnął; łza tylko się kręci
W oczach mu; co świadczyło o mocy cierpienia.
Długo go wypytujem, wreszcie z osłupienia
Wyszedł, i opowiedział co ich tam spotkało.
— Cny Odyssie! twej woli zadosyć się stało.