Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
242
ODYSSEJA.

Stali tuż, i Bóg jakiś dodał im otuchy:
Bo razem pochwyciwszy, Kiklopowi w oko
Wbili go; jam na ozóg wdrapał się wysoko
I kręcił — tak jak świder okrętową belkę
Gdy jeden nim kieruje a drudzy za szelkę
Z dołu ciągną — on leci pędem wirującym —
Tak i my tym ożogiem jak żar pałającym
Wiercim w ślepiu, aż ostrze krwią się zakurzyło;
Rzęsy, brew szczotkowatą, zarzewie spaliło,
Wszystkie włókna trzeszczały skwarząc się w źrenicy..
Jako kowal siekierę ukutą w kuźnicy
Kładzie w wodę do hartu, straszny syk powstaje
Przez co mistrz swej robocie trwałą dzielność daje —
Tak syczało kiklopskie oko pod ożogiem...
Srodze zawył, aż wyciem odtętniła srogiem
Pieczara. My ze strachu, wleźli w kąt głęboko.
Kiklop z oka kół wyrwał zbryzgany posoką
I od siebie precz cisnął w zajadłej wściekłości
I jął na gwałt Kiklopy wołać, co w bliskości
Mieszkali po pieczarach skał wietrznych. Ci, owi
Usłyszawszy krzyk wielki, w pomoc Kiklopowi
Przybiegli, i jaskinię obiegłszy do koła
Pytali, co się stało i po co ich woła?
— Polifemie! co tobie że w tej nocy ciemnej
Tak wyjesz, i nam spędzasz z powiek sen przyjemny?
Czy ci jaki śmiertelnik skoty twoje kradnie
Czy samego morduje, gwałtem albo zdradnie?

Polifem na to z jamy tak im odpowiada:
Nikt mię zdradą morduje; to nie gwałt, lecz zdrada.