Strona:PL Homer - Odysseja (Siemieński).djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Więc ku dziewkom rzucona piłka z rąk Nauzyki
Leci, cel swój omija i wpada w głąb rzéki.
A one w śmiech i wrzaski. Odys ze snu rwie się —
Usiadł — strwożone serce te myśli mu niesie:

Biada mi! do jakichże dostałem się krajów,
Między dzicz nieochajną, czy kupę hultajów?
Bodaj między gościnny lud do cnót nałożon!
A toż co za niewieści wrzask? niby dziwożon
Co rade zamieszkują skał wierzchy wyniosłe
I źródła rzek i łęgi trawami zarosłe —
Blisko gdzieś tu żyć muszą mówiące istoty?
Dalej! zobaczmyż tedy, zkąd one chichoty?«

To powiedziawszy Odys, wypełznął na raku
Z gęstwi, silną prawicą z najgrubszego krzaku
Liściastą gałąź udarł, by nią okryć ciało.
I tak sunął, jako lew górski, gdy zuchwało
Kroczy w deszcz, zawieruchę; we łbie gorą ślepie,
Aż przydybie gdzie bydło, trzodę owiec w stepie,
Albo w boru jelenia; a gdy głód doskwiera,
Dusić drobną chudobę do obór się wdziera.
Otóż tak szedł Odyssejs ku pannom; nie żeby
Niezważał na swą nagość, ale szedł z potrzeby.
Straszny im zdał się, morskiem owalany błotem!
Widząc go, wszystkie w nogi, i na wzgórek potem;
Jedna Nauzyka stoi. Atene jej tchnęła
Męską odwagę w duszę, członkom strach odjęła,
Nierusza się i czeka. Odyssejs sam niewie
Czy ma paść do nóg wdzięcznie patrzącej nań dziewie,