Strona:PL Herbert George Wells - Wyspa Aepiornisa.pdf/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak długo trwało to wszystko, nie umiem sobie zdać sprawy. Byłbym to obrzydliwe zwierzę dawno zabił, gdybym tylko był wiedział, jak zabrać się do tego. Nareszcie znalazłem sposób pozbycia się swego dręczyciela. Użyłem do tego sposobu łowców południowo-amerykańskich. Powiązałem wszystkie swoje postronki, jakie tylko posiadałem — z trawy morskiej i z podobnego materjału — i posiadłem rodzaj długiego sznura długości jakich dwunastu metrów. Na końcach tego sznura przywiązałem dwa kawałki koralowiny. Do zrobienia tego wszystkiego potrzebowałem bardzo dużo czasu, bowiem od pracy musiałem ciągle uciekać na lagunę albo na palmę. Nareszcie, gdy wszystko było gotowe, rozmachnęłem się i z całej siły rzuciłem swój sznur w Aepiornisa. Za pierwszym razem chybiłem, ale za drugim razem sznur omotał się dokoła nóg ptaka i powalił go na ziemię. Ja stałem tymczasem po pas w wodzie laguny. Ale jak tylko spostrzegłem, że mój przeciwnik leży na ziemi spętany, skoczyłem ku niemu i zacząłem przerzynać mu gardło swoim nożem.
— Jeszcze dzisiaj wspomnienie o tem jest dla mnie bardzo przykrem. Wydałem się sobie mordercą, jakkolwiek opanowany byłem straszliwym gniewem. Ach, jakież to było uczucie, gdy musiałem patrzyć na jego nogi drgające w przedśmiertnym kurczu i na tę krew, która wsiąkała w piasek wysepki! Było to naprawdę takie tragiczne, że nie umiałbym oddać tych uczuć, jakich wówczas doznałem.
— Razem z tą tragedją samotność zwaliła się na mnie niby straszliwe przekleństwo. Jeden Bóg wie, jak strasznie tęskniłem za tym ptakiem, którego zabiłem! Siedziałem nad jego zwłokami i opłakiwałem go, a gdy oczy moje biegły w dal przez wyspę, to ogarniało mnie uczucie dziwnego, śmiertelnego chłodu w tem straszliwem osamotnieniu. Musiałem myśleć o tem, jaki to był wesoły i żwawy ptak, jak się wykluł i jak zbytkowaliśmy z sobą, zanim przyjaźń nasza zaczęła się mącić, aby wreszcie skończyć się tak tragicznie. Myślałem też, że gdybym go był tylko zranił, to stopniowo byłbym może odzyskał jego przyjaźń dzięki troskliwej opiece, jaką byłbym go otoczył. Gdybym był mógł czemkolwiek rozkopać koralowinę, to byłbym go pogrzebał, jak kogoś bliskiego. Czasem zdawało mi się, że była to istota we wszystkiem podobna do człowieka. Oczywiście, że w warunkach, jakie się wytworzyły, nie mogłem nawet myśleć o tem, aby spożyć jego mięso. Wrzuciłem tedy zwłoki tego ptaka do wody laguny, a małe rybki obdziobały mięso z kości bardzo ładnie. Nawet piór jego nie zachowałem sobie. A potem pewnego pięknego poranku przybył jakiś bogaty człowiek na jachcie, aby się prze-