Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tylko zaświtało, ja, który rozmawiałem z Bogiem, wysunąłem się z mojej kryjówki jak jaki szczur z jamy, jak stworzenie bardzo małe, jakieś zwierzę niższego gatunku, które stosownie do przelotnego kaprysu naszych władców mogło być ściganem i zabitem. Oni może także, ci władcy nasi, modlili się do Boga. Zaiste! wojna ta, jeżeli czego, to nauczyła nas przynajmniej litości — litości dla tych bezrozumnych stworzeń, które znoszą nasze panowanie.
Ranek był jasny i piękny. Na wschodzie niebo rumieniło się całe pokryte małemi złotemi chmurkami. Na drodze z Putney do Wimbledou widniały jeszcze ślady paniki, jaka panowała w niedzielę wieczorem podczas ucieczki ludności Londynu. Szedłem powoli, bez planu. Chciałem niby to iść do Leatherhead, pomimo, iż tam najmniej się spodziewać mogłem odnaleźć żonę. Kuzyni moi bowiem musieli uciec ztamtąd razem z nią, chyba, że śmierć nagle ich zaskoczyła; lecz zdawało mi się, że poszedłszy tam, dowiem się dokąd uciekli mieszkańcy Surrey. Wiedziałem, że pragnę odszukać żonę, że serce me boleje nad nią, a nie miałem jasnego pojęcia jak się wziąć do tego. Odczuwałem też żywo swoje osamotnienie. Wszystko to myślałem, przesuwając się chyłkiem pod krzewami i drzewami, aż wreszcie wyszedłem na błonia Wimbledou rozciągające się szeroko.
Cała ta ciemna przestrzeń poprzerywana była