Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

koiły mój głód, ale jeszcze wypełniły wszystkie kieszenie. Nie paliłem światła, bojąc się, by jaki Marsyjczyk nie błądził w tej stronie Londynu, szukając pożywienia. To też, zanim się położyłem, przez pewien czas chodziłem od okna do okna, upatrując jakiegoś śladu tych potworów. Spałem mało. Leżąc w łóżku, zacząłem myśleć logicznie — rzecz, która od czasu mego pierwszego spotkania się z pastorem zdarzała mi się po raz pierwszy. Przez cały zaś okres pozostały aż do chwili obecnej umysł mój odbierał tylko szybko po sobie następujące coraz okropniejsze wrażenia w jakiś ogłupiały i odrętwiały sposób. Tej nocy dopiero mózg mój, zasilony odżywieniem organizmu, rozjaśnił się znowu i zacząłem myśleć.
Trzy rzeczy zajmowały mię głównie: zabójstwo pastora, wątpliwość co do tego, gdzie mogą być Marsyjczycy i niepokój o los, jaki spotkał moją żonę. Pierwsze nie pamiętam, by wywoływało uczucie odrazy lub wyrzuty sumienia; uważałem to jako fakt dokonany, a wspomnienie o nim nieskończenie przykre, bez jakiegokolwiek uczucia żalu. Uważałem się wtedy tak jak i teraz za istotę, którą do gwałtownego czynu popchnął cały szereg z siebie wysnuwających się przypadków. Nie potępiałem siebie wcale, a jednak wspomnienie o tym czynie prześladowało mię stale. W ciszy nocnej w tem poczuciu bliskości i obecności Boga, poczuciu, które czasem