Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cony słońcem wierzchołek drzewa i piękny szafir wieczornego nieba. Przez chwilę przypatrywałem się pastorowi a potem, ostrożnie stąpając pomiędzy skorupami leżącemi na podłodze, dotknąłem jego nogi, on zaś drgnął tak gwałtownie, że cała masa tynku obsunęła się na zewnątrz i głośno uderzyła o ziemię. Chwyciłem go za ramię w obawie aby nie krzyknął i przez dość długą chwilę siedzieliśmy skurczeni bez ruchu. Wreszcie odwróciłem się aby spojrzeć ile pozostało z ziemnego wału, którym byliśmy otoczeni. Obsunięty tynk pozostawił poprzeczną szparę w gruzach i przez nią to, podniósłszy się ostrożnie, mogłem spojrzeć na to, co wczoraj jeszcze było cichą podmiejską drogą.
Piąty cylinder spaść musiał wprost na dom, do którego uciekając, najpierw zajrzeliśmy. Budynek znikł, zmiażdżony, w proch zamieniony gwałtownem uderzeniem. Cylinder leżał teraz worany znacznie głębiej niż pierwotne fundamenty domu, głęboko w dole, który wydał mi się już znacznie większym, niż jama, którą widziałem w Woking. Ziemia na około rozsypała się („rozprysła“ jest jedynem właściwem tu wyrażeniem) i leżała w wielkich górach, które przysłoniły domy sąsiednie. Było to tak, jakby wielki młot uderzył w kałużę błota. Nasz dom przewrócił się w tył; część frontowa, nawet parter, zniszczone były zupełnie; trafem tylko kuchnia i pokój