Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom II.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

lecz jednego po drugim pozbierał i wrzucał do wielkiego metalowego kosza, który miał po za sobą.
Wtedy to po raz pierwszy przyszło mi na myśl, że Marsyjczycy mogą mieć jeszcze inny cel oprócz zniszczenia pokonanej ludzkości. Przez chwilę skamienieliśmy, a potem zawrócili i uciekli przez bramę, znajdującą się poza nami, do okolonego murem ogrodu, wpadli do jakiegoś rowu i leżeli w nim, nie śmiąc nawet szeptać do siebie, póki noc nie zapadła.
Zdaje mi się, iż była już blisko jedenasta, kiedy odważyliśmy się wyruszyć znowu, nie idąc wszakże drogą, lecz przedzierając się przez żywopłoty i pola. Mój towarzysz patrzył naprawo a ja na lewo, czy nie goni nas jaki Marsyjczyk, których tu było pełno dokoła. Tak natknęliśmy się na miejsce spalone i szczerniałe, obecnie stygnące i spopielone, z dość licznie porozrzucanemi ciałami martwych ludzi i koni, wszyscy byli okropnie popaleni od głowy i górnej części torsu, nogi tylko mając nietknięte a leżeli za czterema rozerwanemi na części armatami.
Miasteczko Sheen uniknęło zniszczenia, lecz ciche było i opustoszałe, tutaj też nie napotkaliśmy wcale umarłych. Mój towarzysz zaczął narzekać na wielkie osłabienie i pragnienie; więc postanowiliśmy sprobować dostać się do którego z domów.
Pierwszy, do którego weszliśmy oknem, był odosobnioną willą, w której nie znalazłem nic do jedze-