Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

widziałem jednego żołnierza stojącego tam na warcie. Rozmawiałem z tymi żołnierzami czas jakiś i opowiedziałem im jak wyglądają mieszkańcy Marsa, których widziałem wczoraj. Nikt z pomiędzy obecnych nie miał o nich wyobrażenia, więc zasypywano mię pytaniami. Mówili, iż nie wiedzą kto nakazał mobilizacyę wojska i zdawało im się, że wynikła jakaś sprzeczka w gwardyi. Zwykły saper jest dużo więcej edukowanym niż prosty żołnierz, rozbierali więc dość poważnie niezwykłe warunki prawdopodobnej walki. Gdy mówiłem im o gorącym promieniu, zaczęli się sprzeczać:
— Ja mówię, że trzeba podpełzać i wpaść na nich, rzekł jeden.
— Akurat, odpowiedział inny. A cóż ma nas zasłonić przed tem gorącem? Może patyki, w których się usmażymy? Trzeba podejść tak daleko jak grunt pozwoli a potem przekop zrobić.
— Niech cię licho z twojemi przekopami. Ty zawsze tylko chcesz przekopy robić, powinieneś się był królikiem urodzić Snippy.
— Czyż oni szyi nie mają? — rzekł nagle trzeci, mały zamyślony człowieczek, palący fajkę.
Powtórzyłem mój opis.
— To wielonogi, mięczaki! Kiedyś mówiono: ludzi łowić będziesz a teraz z rybami wojować będziesz!
— To nie grzech zabijać takie bestye, rzekł po chwili pierwszy.