Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

konwulsyjnie. Jedna długa wężowata narośl chwytała za brzeg cylindra, druga poruszała się w powietrzu.
Kto nigdy nie widział żywego mieszkańca Marsa, nie może mieć pojęcia jak okropnie oni wyglądają. Dziwne, kształ litery Δ mające usta, z ostro zakończoną górną wargą, nieobecność brwi i brody pod klinowatemi ustami, ciągłe drżenie tych ust, gorgonowate macki, gwałtowna praca płuc w obcej dla siebie atmosferze, ociężałość ruchów, pochodząca z szybszego obrotu ziemi — a nadewszystko nadzwyczajna przenikliwość wzroku — sprawiały wrażenie podobne do mdłości. Brunatna tłusta skóra miała pozór pleśni czy grzyba, a powolne a pewne siebie ruchy coś niewypowiedzianie strasznego. Już przy tem pierwszem z nimi spotkaniu, na pierwszy rzut oka, byłem przejęty obrzydzeniem i strachem.
Nagle potwór zniknął mi z oczu, przechylił się przez brzeg cylindra i stoczył się w dół, wydając odgłos spadającej massy skóry, potem drugie podobne bne stworzenie ukazało się w ciemnym otworze.
Wtedy ochłonąłem już z pierwszego wrażenia. Zawróciłem się i biegnąc co tchu zatrzymałem się dopiero przy pierwszej grupie drzew o jakie sto łokci od cylindra; lecz biegłem potykając się co chwila, bo nie mogłem oderwać oczu od tych okropnych stworzeń.
Pod sosnami i zaroślami zatrzymałem się i czekałem dalszych wypadków. Błonie wokoło pokry-