Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

serca, a patrząc w przestrzeń przez instrumenty, o jakich się nam nie śniło, z pomocą inteligencyi wyższych niż nasze, widzą w najbliższej od siebie odległości tylko o 35,000,000 mil w kierunku słońca jutrzenkę nadziei, naszego cieplejszego planetę zieleniącego się roślinnością i srebrzącego wodą, spowitego w atmosferę chmur, wymownie świadczącą o jego urodzajności, z przebłyskującemi czasem w przerwach chmur widokami gęsto zaludnionych krajów i okrętami pokrytych mórz.
A my ludzie, stworzenia, które tę ziemię zamieszkują, musimy wydawać się im przynajmniej tak obcymi, nieprzyjaznymi i dzikimi, jak są nimi małpy i lemury dla nas. Inteligentna połowa ludzkości przyznaje już, że życie jest nieustanną walką o byt i zdaje się, że tak również myślą mieszkańcy Marsa. Ich świat ostygł już bardzo, nasz zaś jeszcze drga życiem; lecz zaludniony jest tylko przez istoty, które oni za nieskończenie niższe od siebie uważają. Przenieść zatem walkę w kierunku bliższym słońca, jest dla nich jedyną ucieczką przed zagładą, która z pokolenia w pokolenie coraz się bliżej do nich posuwa.
Zanim więc zbyt surowo ich osądzimy, przypomnijmy sobie jak nasz ród ludzki niemiłosiernie i zupełnie wytępił nietylko niektóre zwierzęta, jak np. bizona i dodo, ale i niektóre niższe od siebie rasy ludzi.
Tasmańczycy, pomimo swego podobieństwa do człowieka, całkowicie zniknęli z powierzchni ziemi