Strona:PL Herbert George Wells - Wojna światów Tom I.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i ogień. Bliższe domy wciąż jeszcze stały nietknięte, czekając na swe przeznaczenie, niby cienie słabe i blade, za któremi szalało morze płomieni.
Przez chwilę po piersi zanurzony w prawie gotującej się wodzie, stałem odurzony, straciwszy nadzieję ocalenia. Widziałem ludzi uciekających z wody i chwytających się nadbrzeżnych zarośli, jak żaby w trawie uciekające przed człowiekiem, lub też biegających w ostatecznej rozpaczy w tę i w ową stronę.
Nagle białe błyski „Gorącego promienia“ zwróciły się w moją stronę. Domy roztapiały się pod jego dotknięciem, drzewa stawały w ogniu. Biegł szybko, nie oszczędzając niczego, zmiatając po drodze biegających ludzi aż, stanąwszy przy brzegu wody na jakie pięćdziesiąt kroków odemnie, przesunął się nad nią ku Schepperton, podnosząc za sobą wielką falę gotującej się wody i piany.
Syczący bałwan przypłynął ku mnie. Krzyknąłem i na wpół żywy, poparzony, uciekałem ku brzegowi. Gdyby mi się wówczas noga potknęła, byłoby już po mnie. Upadłem bezwładnie przed samymi mieszkańcami Marsa na żwirowatą płaszczyznę wymytą wodami Tamizy i Weyu, oczekując śmierci.
Przypominam sobie niewyraźnie jak noga jednego z metalowych potworów stąpnęła o parę łokci od mojej głowy, wrzynając się głęboko w luźny żwir i rozrzucając go na wsze strony.