Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gnię; w jednej chwili machina zatrzęsła się, a ja poleciałem w przestwór głową naprzód.
W uszach rozległ mi się huk piorunu. Na chwilę byłem ogłuszony. Dokoła mnie szumiał grad bez litości, ja zaś siedziałem na miękkiej trawie przed wywróconą machiną. Wszystko wydawało mi się szarem, lecz zauważyłem już, że ustał zamęt w mym słuchu. Rozejrzałem się. Byłem, jak się zdaje, w ogrodzie, na małym trawniku, otoczonym zaroślami rododendronów, i zauważyłem, że ich fioletowe i ponsowe kwiaty sypały się jak deszcz od ciosów gradu. Spadający i odskakujący grad otaczał machinę jakby mgłą, a nad powierzchnią ziemi miał w oddali postać dymu. W jednej chwili przemokłem do nitki. — Piękna gościnność! — zawołałem — okazana człowiekowi, który podróżował niezliczone lata, żeby was zobaczyć.
Teraz pomyślałem, jakiem było szaleństwem z mej strony wystawiać się na przemoczenie. Stałem i rozglądałem się dookoła. Poprzez ciemny strumień wody dawał się niewyraźnie dojrzeć olbrzymi jakiś kształt na tle rododendronów; była to postać wykuta z białego kamienia. Nic innego zresztą na świecie całym nie widziałem. Wrażenia moje trudno mi opisać. Gdy kolumny gradu zcieńczały, ujrzałem wyraźniej ową białą figurę. Była ogromnej wielkości, bo do ramion jej sięgały górne gałęzie szebrnej brzozy. Marmurowy posąg miał kształt jakby skrzydlatego