Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

błękitu, barwiło się wspaniale, jakby od zorzy porannej; żarzące się słońce stało się jedną pręgą ognistą, jednym łukiem świetlanym w przestrzeni a księżyc zmienił się we wstęgę falującego światła. Nie widziałem już gwiazd; widziałem tylko tu i owdzie wirujące jasne koła na błękicie.
Krajobraz był mglisty i niejasny. Byłem wciąż jeszcze na stoku wzgórza, na którem stoi obecnie nasz dom; z boku wychylały się szare i ciemne pagórki. Widziałem drzewa wyrastające i znikające jak opary, to zielone, to szare; rosły, rozpuszczały konary i nikły. Widziałem wyrastające olbrzymie budynki, piękne, lecz jakby za mgłą i znikające jak we śnie. Zdawało mi się, że cała powierzchnia ziemi zmienia się, zlewa i topnieje w moich oczach. Małe wskazówki na tarczach zegarowych, które pokazywały szybkość lotu, obiegały krąg swój coraz szaleniej. Zauważyłem teraz, że pręga słoneczna przeskakuje ciągle to w górę, to na dół od jednego punktu przesilenia do drugiego w ciągu kilkudziesięciu sekund, jeszcze prędzej, coraz prędzej, że zatem więcej niż rok przebiegam w jednej minucie; i co minuta biały śnieg zasypywał świat i znowu znikał, ustępując miejsca jasnej i tak samo szybko przemijającej zieloności wiosny.
Naraz nieprzyjazne wrażenie biegu utraciło swą przykrość, aż wreszcie zamieniło się na coś przypominającego wesołość hysteryków. Spostrzegłem niewłaściwe pochylenie machiny, i nie umiałem