Strona:PL Herbert George Wells - Podróż w czasie.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wytworzyłem sobie j już pojęcie, jakie-to ja mięso mogłem widzieć wówczas w podziemiu. Było to zbyt okropne! Dojrzałem na małą Uinę, która spała obok mnie, na jej białą twarz — jak gwiazdę wśród gwiazd — i szybko oderwałem myśl od wstrząsającego przedmiotu.
W długiej nocy starałem się, o ile nie myśleć o Morlokach i dla zabicia czasu zacząłem z nowego zamętu na niebie wyobraźnią wydobywać konstellacye dawnego porządku. Całe niebo było bardzo jasne, z wyjątkiem jednego może ciemnego obłoczka. W rozmarzeniu usypiałem. Ale to moje czuwanie w ciemnościach nareszcie skończyć się miało. Na wschodzie zjawiła się bladość, jakby odblask jakiegoś bezbarwnego ognia, i wszedł księżyc w ostatniej fazie, — cienki, ostry, biały. Wkrótce zapanowując nad nim i zalewając go, podniósł się brzask, z początku blady, później coraz rumieńszy i cieplejszy. Nie zbliżył się do nas ani jeden Morlok. Istotnie, tej nocy nie widziałem żadnego z nich na pagórku. I w ufności, jaką mnie przejęło przebudzenie się dnia, zacząłem już uważać obawy swe za najzupełniej bezzasadne. Wstałem i uczułem ból w pięcie; noga spuchła mi w kostce (skutek chodzenia w bucie bez wyżki); usiadłem znowu, zdjąłem trzewiki i odrzuciłem je od siebie.
Rozbudziłem Uinę. Weszliśmy do lasu, teraz już zielonego i miłego, tak jak poprzednio był