Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

łem — ziemia drżała od uderzeń, jednakowych, miarowych i dźwięcznych!
Bumm! Bumm! Bumm!
Dźwięk ten przypomniał nam kościelne mury, bezsenne noce w wielkiem mieście, świąteczne ranki, słowem — życie, otoczone aureolą rozumu i idealnych uczuć. Był to, niewątpliwie, dźwięk wielkiego, dzwonu.
Bumm! Bumm! Bumm!
Pobledli, szeroko rozwartemi oczyma spoglądaliśmy nawzajem na siebie.
— Co to — dzwon? — spytał Cavor szeptem.
— Jakby dzwon.
— Cóżby to mogło znaczyć?
— Nie wiem.
— Licz uderzenia — rzekł Cavor, jednak było już późno — dzwonienie ustało.
Cisza oddziaływała na nas dręcząco. Żal było rozstać się z tak żywem wrażeniem czegoś tajemniczego, a widocznie pochodzącego od istot rozumnych. Słyszeliśmy rzeczywiście dźwięk dzwonu, czy też to była tylko halucynacja?
Cavor wstrząsnął mi rękę i szeptem, jakby obawiając się kogoś zbudzić, rzekł.
— Pójdziemy szukać aparatu. Musimy, koniecznie musimy go znaleźć. Ten dzwon... ten dźwięk niepojęty. To nad mój rozum.
— A dokądże pójdziemy? Gdzież mamy szukać kuli? — pytałem szeptem.
Cavor wahał się. Świadomość, że istnieje u pobliżu coś dla nas niewidzialnego i niepojętego odbierała nam możność spokojnego zastanawiania się. Kto dzwonił? Gdzie dzwonili? Czyż ta pustynia, raz paląca się słońcem, to znów marznąca do tempe-