Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Milczeliśmy chwilę. Ja patrzałem na księżyc.
— Teraz dopiero widać, co to za świat dziwny — rzekłem wreszcie — być może, że i ludzie na nim istnieją.
— Ludzie! — wykrzyknął Cavor — nie! Porzuć pan wszelką nadzieję. Uważaj pan siebie za podróżnika, wyruszającego w pustynię. Spojrzyj pan tylko, — ciągnął — całkiem martwy świat! Wygasłe wulkany, lawa, śnieg, oby tylko nie zamarznięte powietrze i kwas węglowy! Skały, rozpadliny, przepaście. Ani życia, ani ruchu. Ludzie już od dwóch stuleci systematycznie badają księżyc i, jak pan sądzi, jaką w nim zmianę dostrzegli?
— Żadnej?
— Dwa zwały, jedną szczelinę i lekką, periodyczną zmianę zarysowań — oto wszystko.
— Ja też na to nie liczyłem.
— Dotychczas tyle spostrzeżono, a cóż tu mówić o ludziach!...
— Przepraszam — przerwałem — a jakie najdrobniejsze szczegóły można widzieć na księżycu przez największy teleskop?
— No cóż! Każdy większy budynek możnaby było dojrzeć — odrzekł Cavor — a już miasta na pewno byłyby dostrzegalne. Niczego jednak takiego nikt dotychczas nie widział. Z całą pewnością ludzi tam niema, natomiast są jakoweś owady w rodzaju mrówek, chowające się po nocach w nory. Najprawdopodobniej są to księżycowe stworzenia dzięki zupełnie odmiennym warunkom życia, całkiem do ziemskich niepodobne. Tam życie dostosowywać musi się do zmiany czternastodniowych upalnych okresów na czternastodniowe mrozy. A jakież tam przytem panować może zimno; absolutne zero! Dwieście