Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/43

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie jadę z panem na księżyc.
Na wszystkie protesty, które wślad za tem zjawiły się, uparcie odpowiadałem:
— To przedsięwzięcie szalone! Nic wezmę w niem udziału!
Nie towarzyszyłem już Cavorowi do laboratorjum, lecz wziąwszy czapkę i kij poszedłem, gdzie oczy poniosą. Ranek był prześliczny: ciepły wietrzyk przy zupełnie jasnem, błękitnem niebie, pierwsze pączki na drzewach i pierwszy świergot skowronków.
Podjadłszy zimnej wołowiny i wypiwszy piwa w maleńkiej traktjerni, niedaleko Elham, zadziwiłem gospodarza okrzykiem:
— Człowiek, któryby zamierzał rozstać się z ziemią w taką cudną pogodę, byłby skończonym głupcem!
— I ja tak myślę! — z powagą zaręczał traktjernik.
Pokrzepiony tą wspólnością przekonań ruszyłem dalej. W południe zdrzemnąłem się rozkosznie na słoneczku pod otwartem niebem, a wieczorem dostałem się do jakiejś porządnej gospody blisko Canterbury. Okazało się, że niema pluskiew, a że i właścicielka, czyściutka i bardzo rozmowna staruszka, była w sam raz w moim guście, postanowiłem tu zanocować. Rozmawiając z nią o różnych różnościach, dowiedziałem się, że nigdy nie była w Londynie.
— Poza Canterbury niczego nie znam — mówiła — znieść nie mogę włóczenia się po świecie bez celu.
— A cóżby pani powiedziała o wyprawie na księżyc? — spytałem.