Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przecież nie ja to czytam, ale Bedford; nie jestem Bedfordem — w tem całe nieporozumienie.
— Ach, niech djabli wezmą! — krzyknąłem wreszcie — kimże więc jestem do licha, jeśli nie Bedfordem?
W moim mózgu zaczęły snuć się tak smutne myśli, że pojąć je było trudno. Wydało mi się, że jestem czemś, stojącem nietylko poza Bedfordem, ale poza światem, poza materją, poza przestrzenią i czasem, że nieszczęsny Bedford jest tylko jakby otworem, przez który patrzę na życie.
Ale dosyć tego. Chciałem odtworzyć swoje myśli tylko dlatego, aby dać pojęcie o rozstroju, jaki opanował człowieka samotnie unoszącego się w międzyplanetarnych bezkresach, którego wszystkie zmysły i organy znajdowały się w niezwykłym stanie, nie mogąc działać normalnie. Większą część drogi z księżyca na ziemię przebyłem wśród takich transcendentalnych rozmyślań, przyczem nietylko ziemski świat, w który wkraczałem, ale nawet lazurowe pieczary księżyca, z olbrzymiemi ich maszynami i do robaków podobnymi ludźmi, nawet los Cavora schodziły na plan dalszy, jak niegodne uwagi kwestje.

Tak szło wszystko do chwili, gdy przyciąganie ziemi nie zaczęło silnie oddziaływać na cały mój organizm. Znowu uczułem się Bedfordem, niepozbawionym jeszcze instynktu samozachowawczego i oddałem się z zapałem pracy nad zabezpieczeniem sobie szczęśliwego upadku na ziemię.