Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zakrywał go już cień; wokoło leżał śnieg, ręce marzły mi z chłodu. Mimo wszystko zdążyłem wreszcie i spiesznie wszedłem do środka razem z płatami śniegu, krążącemi jak białe, natrętne muchy dokoła. Jakoś zamknąwszy wchodowy otwór, zacząłem skostniałemi palcami zasuwać keworytowe żaluzje.
Wiele czasu upłynęło, zanim uporałem się z niemi; nigdy przedtem nie próbowałem ich zasuwać, czynił to zawsze Cavor. Szklaną powierzchnię aparatu zaczęła pokrywać gruba warstwa szronu, przez którą przesiewały się ostatnie, krwawe blaski słońca, przerywane czasami maleńkiemi, ruchliwemi cieniami śnieżek i wielkiemi sylwetami roślin. Śnieg walił coraz gęstszą chmurą. Co będzie, jeśli nie zdążę zakryć żaluzyj, nim śnieg grubą warstwą zagrzebie aparat?

Nagle, coś szczęknęło pod memi rękami i świat księżycowy znikł z mych oczu — mrok i milczenie międzyplanetarnych przestrzeni ze wszystkich stron otoczyły kulę i mnie...