Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

do pierwszego cielska księżycowej krowy, przy którem stanąwszy, podniosłem jeden z drągów, walających się na ziemi. Okazał się całkiem odpowiednim i dostatecznie ciężkim, by zmiażdżyć kilku selenitów odrazu. Oni zaś stanęli w pewnem oddaleniu ode mnie. Pogroziwszy im drągiem, obejrzałem się na Cavora.
Skakał przy otworze, raz wraz dźgając piką tych, którzy ośmielali się podejść pod kratę. Wszystko szło doskonale. Ztyłu selenici na nas napaść nie mogli, z przodu nie odważali się. Ale co dalej począć?
Mimo wszystko byliśmy schwytani w pułapkę. Cofać się niepodobna, nie byłoby celu, a zresztą czekali tam na nas uzbrojeni pikami selenici. Iść naprzód znaczyło wpaść na cały tłum selenitów, prawda przerażonych i licho zbrojnych, ale mogących zyskać posiłki i niewiadomo jaką broń, znaną księżycowcom. Kto wie, jakiemi armatami, bombami, pociskami i kartaczami mogą nas przyjąć księżycowi obywatele, mieszkańcy świata, któregośmy tylko kresy poznali?
Zdawało mi się, że najlepiej będzie, nie tracąc czasu, przebić się naprzód, tem bardziej, że tłum rzeźników wzrastał z każdą chwilą. Nie warto było zajmować się tymi selenitami, którzy znajdowali się w otworze poza kratą; nieprędko jeszcze wyjdą, a i nie dogonią nas przy naszej umiejętności skakania.
— Bedford! — zawołał nagle Cavor, rzucając się do ucieczki.
— Co robisz! — krzyknąłem — wracaj natychmiast do kraty.
— Oni dźwigają broń jakąś.