Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miała wyraz rzeczy bezdusznych — parowozu, wentylatora, kamienia... Była straszną dzięki niezmiernie wypukłym oczom i ustom o zagiętych wdól kątach warg.
Szyja jego opatrzona była trzema stawami, w tym rodzaju jak stawy na nodze raka. Nie mogłem ich dokładnie obejrzeć, gdyż były owinięte jakiemiś zawojami, widocznie jedyną odzieżą, jaką selenici noszą w domu.
W dziwnem na pewno znajdował się położeniu! W każdym razie, my wiedzieliśmy, cośmy za jedni, skąd i dokąd przyszliśmy. Wyobraźcie sobie mieszkańca Londynu, któryby nagle spotkał w Hyde-Parku dwa wielkie, nigdzie na ziemi niewidziane stworzenia, mało niewidziane, niepomyślane nawet! Pierwsze pytanie nasuwałoby się, co za jedni? Skąd się tu wzięli?
To samo musiał odczuwać selenit.
Wyobraźcie sobie teraz nasz wygląd! Byliśmy związani na rękach i nogach, zmęczeni i brudni; niegolone brody dwucalowej długości, twarze podrapane i okrwawione. Cavor w spodniach porozrywanych kolcami krzaków, w koszuli myśliwskiej i starej kricketowej czapeczce; poplątane włosy wichrzyły się w różnych kierunkach. W bladoniebieskiem świetle twarz jego wydawała się nie czerwoną, lecz czarną, jak również wargi i zaschnięta krew na rękach. Bardzo możliwe, że wygląd mój był jeszcze straszniejszy, bo powalany byłem żółtą miazgą grzyba. Odzież nasza rozpięta, ściągnięte buty walały się po ziemi. Siedzieliśmy plecami zwróceni ku dziwnym, niebieskim blaskom, oczekując czegoś strasznego, czegoś co mogło zrodzić się tylko w fantazji Albrechta Dürera.