— Koniec będzie! — krzyknął z całych sił Wołodyjowski w ucho Ketlinga, chcąc, ażeby go ten wśród huku dosłyszał.
— I ja tak myślę! — odrzekł Ketling. — Do jutra, czy na dłużej?
— Może na dłużej. Dziś przy nas wiktorya!
— I przez nas!
— O tej nowej minie musim pomyśleć.
Ogień turecki słabł jeszcze bardziej.
— Bij dalej z dział! — zawołał Wołodyjowski.
I skoczył między kanonierów.
— Ognia chłopcy! — krzyknął — póki ostatnie działo tureckie grać nie ustanie! Na chwałę Bogu i Przenajświętszej Pannie! na chwałę Rzeczypospolitej!
Żołnierze zaś widząc, że i ten szturm ma się już ku końcowi, ozwali się gromkim radosnym okrzykiem i z tym większym zapałem poczęli walić ku szańcom tureckim.
— Kindyę wam wieczorną, psubraty, zagramy, kindyę! — wołały liczne głosy.
Nagle stało się coś dziwnego. Oto wszystkie działa tureckie zamilkły odrazu, jakby kto nożem uciął. Zamilkł również grzechot janczarek w nowym zamku. Stary zamek grzmiał jeszcze czas jakiś, lecz w końcu poczęli oficerowie spoglądać po sobie i pytać się wzajemnie:
— Co to jest? co się stało?
Ketling, zaniepokojony nieco, powstrzymał również strzelaninę. Jeden z oficerów ozwał się wówczas głośno:
— Chyba mina jest pod nami, którą zaraz podpalą!…
Wołodyjowski przeszył mówiącego groźnym wzrokiem.
— Mina niegotowa, a choćby była gotowa, wyleci od niej tylko lewa strona zamku — i z gruzów będziemy się bronili, póki tchu w nozdrzach — rozumiesz waść?
Poczem nastała cisza. Nie zmącił jej ani jeden wystrzał, ni z miasta, ni z szańców. Po grzmotach, od których trzęsły się mury i ziemia, było w tej ciszy coś uroczystego, ale zarazem i złowrogiego. Oczy wszystkich wytężały się z szańców, lecz z za chmury dymu nic nie było widać.
Nagle rozległy się od lewej strony miarowe uderzenia kilofów.
— Mówiłem, że minę kują dopiero! — ozwał się Wołodyjowski.
Tu zwócił się do Luśni:
— Wachmistrz! weźmiesz dwudziestu ludzi i wyjrzysz mi na nowy zamek.
Nastało znów milczenie, przerywane tylko odzywającem się tu i owdzie chrapaniem lub czkawką konających, a także odgłosem kilofów.
Czekano dość długo, wreszcie wachmistrz zjawił się z powrotem.
— Panie komendancie — rzekł — w Nowym zamku niema żywej duszy.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/390
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.