Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ogarnął zapał. Niektórzy krzyczeli tak, jakby już Turcy wdarli się do miasta; innym łzy napływały do oczu na widok uwielbianego rycerza, na którym znać było trudy nadzwyczajne. Twarz miał zczerniałą od dymu prochowego i wychudłą, oczy czerwone i wpadnięte, lecz spoglądał wesoło. Gdy obaj z Humieckim przedarli się wreszcie przez zbiegowisko i weszli na radę, i tam powitano ich radośnie, ksiądz biskup zaś rzekł zaraz:
— Bracia kochani! Nec Hercules contra plures! pisał nam już pan generał, że musicie się poddać.
Na to Humiecki, który był człowiek bardzo żywy, a do tego możny familiant, nie oglądający się na ludzi, odrzekł ostro:
— Pan generał głowę stracił; ma jeno tę cnotę, że jej nadstawia. Co do obrony, odstępuję głosu panu Wołodyjowskiemu, bo lepiej potrafi o tem powiedzieć.
Wszystkich oczy zwróciły się na małego rycerza, on zaś ruszył żółtemi wąsikami i odrzekł:
— Dla Boga! kto tu o poddaniu się wspomina? Albożeśmy to nie przysięgli Bogu żywemu, że jeden na drugim padniem?
— Przysięgaliśmy, że to uczynim, co w mocy naszej i uczyniliśmy wszystko! — odrzekł ksiądz biskup.
— Kto co obiecywał, niech za to odpowiada! Jam z Ketlingiem przysięgał, że do śmierci zamku nie damy, i nie damy, bo jeślim ja obowiązany każdemu człowiekowi słowa kawalerskiego dotrzymać, to cóż dopiero Bogu, który majestatem wszystkich przewyższa?
— No, a jak z zamkiem? Słyszeliśmy, że mina pod bramą? Długoż wytrzymacie? — pytały liczne głosy.
— Mina pod bramą jest, albo będzie, ale też już i wał przed bramą grzeczny się wznosi i hakownice kazałem na niego pozaciągać, Bracia kochani, bójcie się ran Boskich; pomyślcie, że poddając się, trzeba będzie kościoły w ręce pogan oddać, którzy je na meczety pozamieniają, aby w nich sprosności odprawować! Jakże to z tak lekkiem sercem o poddaniu się mówicie? Jakiem sumieniem chcecie otworzyć furtę nieprzyjacielowi do serca ojczyzny? Jać w zamku siedzę i min się nie boję, a wy się ich w mieście, opodal, boicie? Na miły Bóg! nie dajmy się, pókiśmy żywi! Niech pamięć tej obrony pomiędzy potomnymi zostanie, jako zbarazka została!
— Zamek w kupę gruzów Turcy obrócą! — odrzekł jakiś głos.
— To niech obrócą! Z kupy gruzów też się bronić można!
Tu brakło nieco cierpliwości małemu rycerzowi:
— I będę się z kupy gruzów bronił, tak mi dopomóż Bóg! Wreszcie powiadam tak: zamku nie poddam! Słyszycie?
— I miasto zgubisz? — pytał ksiądz biskup.
— Ma-li na Turka pójść, to wolę je zgubić! Przysiągłem! Więcej słów nie będę tracił i idę sobie z powrotem między armaty, bo te Rzeczypospolitej bronią, zamiast ją przedawać!
To rzekłszy, wyszedł a za nim Humiecki trzasnął drzwiami na odchodnem i obaj bardzo śpieszyli, było im bowiem istotnie le-