Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w takim porządku, aby żołnierz, przyszedłszy na postój, zastawał zawsze posiłek i spoczynek zapewniony.
Gdy wreszcie nadszedł czas ruszyć i na wojsko, sułtan wyjechał na wzgórze, aby całą swą potęgę okiem objąć i widokiem jej się nacieszyć. Był z nim wezyr i ulemowie i młody kajmakan, Kara Mustafa, „wschodzące słońce wojny“ i straż z kompanii „polachskiej“ piechoty złożona. Noc była pogodna i widna; księżyc świecił bardzo jasno — i mógłby sułtan objąć okiem wszystkie swoje zastępy, gdyby nie to, że żadne oko ludzkie nie zdołałoby ich naraz ogarnąć, bo rozciągnąwszy się w pochodzie, choć idąc dość ciasno, kilka mil zajmowały.
Jednakże radował się w sercu i przesuwając wonne, z sandałowego drzewa, paciorki różańca, wznosił oczy ku niebu w podzięce Allahowi, iż go panem tylu wojsk i tylu ludów uczynił. Nagle, gdy już czoło taboru zasunęło się w dal prawie zupełnie, przerwał modlitwę, zwróciwszy się do młodego kajmakana, Czarnego Mustafy rzekł:
— Przepomniałem, kto idzie w przedniej straży?
— Światłości rajska! — odrzekł Kara Mustafa — w przedniej straży idą Lipkowie i Czeremisy, a wiedzie ich twój pies, Azya syn Tuhay-beya…






ROZDZIAŁ  XLVI.


Azya Tuhay-beyowicz, po długim postoju na Kuczunkauryjskiem błoniu, rzeczywiście ruszył z Lipkami na czele pochodu wszystkich wojsk tureckich, ku granicom Rzeczypospolitej.
Po ciężkiej porażce, jaką z dzielnej ręki Basi poniosły jego zamiary i jego osoba, pomyślna gwiazda zdawała się mu znów świecić. Najprzód wyzdrowiał. Uroda jego wprawdzie była raz na zawsze zniszczona: jedno oko wypłynęło mu zupełnie, nos był zmiażdżony, a twarz jego, niegdyś do sokolej głowy podobna, stała się potworna i straszna. Ale właśnie ów postrach, jakim przejmowała ludzi, czynił mu jeszcze większy mir między dzikimi dobruckimi Tatary. Przybycie jego miało wielki rozgłos w całym obozie, a czyny jego w opowiadaniu ludzkiem rosły i olbrzymiały. Mówiono, że przywiódł wszystkich Lipków i Czeremisów w sułtańską służbę; że podszedł Lachów, jak nikt nigdy nie podszedł, że popalił wszystkie miasta na dniestrzańskim szlaku, wyciął ich załogi i wziął łupy znamienite. Ci, którzy mieli dopiero iść do Lechistanu; ci, którzy nadciągnąwszy z dalekich kątów Wschodu, nie zaznali dotąd „lackiego“ oręża; ci, którym serca biły niespokojnie na myśl, że wkrótce