chodzi, które wraz z Kamieńcem snadnie w ręce pogańskie przejść, choćby na czas, mogą. Wyimaginuj sobie waćpan, co to będzie za pohańbienie kościołów Pańskich i ucisk ludu chrześcijańskiego!
— Jeno mi o kozactwie nie gadaj! Szelmy! To przeciw matce ręce podnosili, niechże ich spotka to, czego sami chcieli. Najważniejsza rzecz, żeby Kamieniec się oparł! Jak myślisz, Michale, oprze się?
— Myślę, że pan generał podolski nie opatrzył go należycie, a mieszczanie, ubezpieczeni położeniem, nie uczynili też tego, co powinni. Ketling mówił, że przyszły tam regimenty księdza biskupa Trzebickiego, bardzo moderowane. Dla Boga! oparliśmy się pod Zbarażem tylko za lichym wałem, równie wielkiej przemocy, powinniśmy się oprzeć i teraz, boć to orłowe gniazdo ten Kamieniec…
— Ha! orłowe gniazdo, ale nie wiadomo, czy się orzeł w niem znajdzie, jako był Wiśniowiecki, czy jeno wrona? Znasz-li generała podolskiego?
— Możny pan i dobry żołnierz, ale trocha niedbały.
— Wiem, znam. Nieraz-em mu to wyrzucał. Panowie Potoccy chcieli swego czasu, żebym z nim za granicę dla jego edukacyi jechał, żeby to pięknych manier przy mnie nabrał. Ale ja powiedziałem: „Nie pojadę właśnie dla jego niedbałości, bo on u żadnego buta dwóch uszu niema i w moichby się po dworach prezentował, a safian drogi.“ Potem przy Maryi Ludowice po francusku chodził, ale ciągle go pończochy opadały i gołemi łydkami świecił. Nie dorośnie on i do pasa Wiśniowieckiemu!
— Łyczkowie kamienieccy także się wielce oblężenia boją, bo w czasie oblężenia handel stoi. Woleliby oni i do Turków należeć, byle sklepów nie zamykać.
— Szelmy! — rzekł Zagłoba.
I obaj z małym rycerzem zakłopotali się srodze przyszłym losem Kamieńca; chodziło im prywatnie o Basię, która w razie poddania twierdzy, musiałaby los wszystkich mieszkańców podzielić.
Lecz po chwili pan Zagłoba uderzył się w czoło.
— Dla Boga! — rzekł — czego my się frasujem? A po co nam do tego parszywego Kamieńca chodzić i w nim się zamykać? Nie lepiej ci to przy hetmanie zostać i w polu przeciw nieprzyjacielowi czynić? A w takim razie Baśka przecie się do chorągwi nie zaciągnie i musi gdzieś odjechać, ale nie do Kamieńca, jeno gdzieś daleko, chociażby do Skrzetuskich. Michale! Bóg patrzy w moje serce i widzi, jaką mam przeciw poganom żądzę, ale już dla ciebie i dla Baśki to uczynię, że ją odwiozę.
— Dziękuję waćpanu — odrzekł mały rycerz. — Jużci, żebym ja nie miał być w Kamieńcu, nie napierałaby się tam i Baśka, ale co robić, jak rozkaz od hetmana przyjdzie?
— Co robić, jak rozkaz przyjdzie?… Bodaj kaduk porwał wszystkie rozkazy!… Co robić… Czekaj! poczynam myśleć bystrze. Oto trzeba rozkaz uprzedzić!
— Jakże to?
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/300
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.