Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Basia, wraz ze zdrowiem, odzyskiwała i humor. W dwa tygodnie później kazała odchylić nieco, wieczorem, drzwi od alkierza i gdy oficerowie zebrali się w świetlicy, ozwała się do nich swym srebrzystym głosem:
— Dobry wieczór waćpanom! Już nie zamrę, aha!
— Bogu Najwyższemu dzięki! — odpowiedzieli chórem żołnierze.
— Sława Bohu, detyno myłeńkaja! — zawołał osobno pan Motowidło, który szczególnie ojcowskim afektem Basię kochał, a w chwilach wielkiego wzruszenia zawsze mówił po rusińsku.
— Patrzcie waćpanowie — mówiła dalej Basia — co to się stało! Ktoby się był tego spodziewał? Szczęście, że się jeszcze tak skończyło!
— Bóg czuwał nad niewinnością — ozwał się znów chór przeze drzwi.
— A pan Zagłoba nieraz mnie wyśmiewał, że to do szabli mam więcej ochoty, niż do kądzieli. Dobrze! Siłaby mi pomogła kądziel, albo igła! A przecieżem się wcale po kawalersku spisała, nieprawdaż?
— Że i anioł-by się lepiej nie spisał!
Dalszą rozmowę przerwał pan Zagłoba zamknięciem drzwi od alkierza, bo się obawiał zbytniego zmęczenia dla Basi. Lecz ona poczęła na niego prychać, jak kotka, bo miała ochotę do dalszej gawędki, a zwłaszcza do słuchania dalszych pochwał swego męstwa i dzielności. Teraz, gdy niebezpieczeństwo przeszło i stało się tylko wspomnieniem, była bardzo dumna ze swego postępku z Azyą i wymagała koniecznie pochwał. Niejednokrotnie też zwracała się do małego rycerza i dotykając palcem jego piersi, mówiła z miną rozpieszczonego dziecka:
— Chwalić za męstwo!
A on, posłuszny, chwalił, a on pieścił, całował po oczach i po rękach, aż pan Zagłoba, lubo sam rozczulał się nad nią w duszy niepomiernie, udając zgorszenie, począł mruczeć:
— Ha! rozpuści się do reszty, jak dziadowski bicz!…
Radość ogólną w Chreptiowie, z powodu ocalenia Basi, mąciła tylko myśl o szkodzie, jaką zdrada Azyi Tuhay-beyowicza wyrządziła Rzeczypospolitej, i o strasznym losie starego pana Nowowiejskiego, obu pań Boskich i Ewki. Basia trapiła się tem niepomału, a z nią i wszyscy, bo już zdarzenia raszkowskie wiadome były dokładnie, nietylko w Chreptiowie, ale w Kamieńcu i dalej. Przed kilku dniami zatrzymał się właśnie w Chreptiowie pan Myśliszewski, który pomimo zdrady Azyi, Kryczyńskiego i Adurowicza, nie tracił nadziei, że mu się jeszcze uda przeciągnąć na polską stronę innych lipkowskich rotmistrzów. W też ślady za panem Myśliszewskim przyjechał pan Bogusz, a po nim przyszły wiadomości wprost z Mohilowa, z Jampola i z samego Raszkowa.
W Mohilowie pan Gorzeński, widocznie lepszy żołnierz niż mówca, nie dał się podejść. Przejąwszy rozkaz Azyi do pozostałych załogą Lipków, sam napadł na nich z garścią mazurskiej pie-