Młody Nowowiejski zerwał się na równe nogi witać starszego oficera i zaraz tłómaczyć się począł, dlaczego najpierw komendantowi powinnych służb nie złożył, mianowicie, że właśnie nie po służbie, ale jako prywatny przyjechał. Wołodyjowski uściskał go łaskawie i odrzekł:
— A ktoby ci miał za złe, miły towarzyszu, żeś po tylu leciach rozłąki najpierw do kolan rodzicielskich przypadł! Co innego, gdyby o służbę chodziło, ale pewnie polecenia żadnego od Ruszczyca nie masz?
— Jeno ukłony. Pan Ruszczyc też hen ku Jahorlikowi ruszył, bo mu dali znać, że na śniegu siła śladów końskich. Pisanie waszej mości mój komendant odebrał i zaraz do ordy posłał, do swoich rodzonych i pobratymców, żeby tam szukali i pytali, ale sam nie odpisuje, bo powiada, że ma rękę zaciężką i eksperyencyi w tej sztuce żadnej.
— Nie lubi on tego, wiem — rzekł Wołodyjowski. — Szabla u niego zawsze grunt!
Tu ruszył wąsikami i nie bez pewnej dodał chełpliwości:
— A przecie za Azbą-beyem ganialiście się ze dwa miesiące napróżno.
— Ale wasza mość go połknął, jak szczuka klenia — zawołał z zapałem pan Nowowiejski. — No! Bóg mu chyba rozum pomieszał, że on, panu Ruszczycowi się wymknąwszy, pod waszą mość poszedł. To trafił, ha!
Mile połechtały małego rycerza te słowa i chcąc polityką za politykę odpłacić, zwrócił się do pana Nowowiejskiego i rzekł:
— Mnie Pan Jezus nie dał dotąd syna, ale gdyby kiedykolwiek użyczył, tobym chciał, żeby był do tego oto kawalera podobny!
— Nic tam takiego! nic tam takiego! — odparł stary szlachcic. — Nequam i kwita.
I pomimo tych słów, aż sapać począł z zadowolenia.
— Wielki mi znów rarytet!…
Tymczasem mały rycerz jął gładzić po twarzy Ewkę i rzekł do niej:
— Widzi waćpanna, ja nie jestem żaden młodzik, ale Baśka moja nieledwie w waćpanny leciech, dlatego poczuwam się w tem, aby zaś miała czasem jakowąś uciechę grzeczną, a młodemu wiekowi przystojną… Prawda, że ją tu wszyscy nad podziw miłują, ale spodziewać się, że i waćpanna przyznasz, iż jest za co?
— Boże kochany! — zawołała Ewka — niema na świecie takiej drugiej! Dopieroco tom powiedziała!
Mały rycerz uradował się niezmiernie, aż mu twarz pojaśniała i odrzekł:
— Powiedziała-żeś to istotnie waćpanna? Aha! co?
— Jako żywo powiedziała! — zawołali razem ojciec i syn.
— No, to przestrój-że się waćpauna jako najozdobniej, bom w tajemnicy przed Baśką kapelę dziś z Kamieńca sprowadził. Kazałem im instrumenta w słomę pochować, a jej powiedziałem, że
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/225
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.