Przejdź do zawartości

Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w chorągwi lipkowskiej, nie więcej, a takie rzeczy w głowie m siedzą, od których strach człeka bierze. Już teraz nie będę si dziwował, choćbym czaple pióro na twoim kołpaku, a nad tob buńczuk, zobaczył… Wierzę i w to, co powiadasz, że cię owe myśli po nocach żarły… Zaraz pojutrze ruszę, jeno wypocznę nieco, a teraz idę już, bo późno i w głowie mi szumi, jak we młynie. Ostawaj z Bogiem, Azya… W skroniach mnie łupie, jakobym się upił… Ostawaj z Bogiem, Azya, synu Tuhay-beyowy!
Tu pan Bogusz uścisnął wychudzoną dłoń Tatara i zawrócił ku drzwiom, ale w progu jeszcze stanął i rzekł:
— Jakże to?… Nowe dla Rzeczypospolitej wojska… gotowy miecz nad szyją kozacką… Dorosz upokorzon… niesnaski w Krymie… potencya turecka osłabiona… koniec zagonom na Ruś… Dla Boga!
To rzekłszy, wyszedł, a Azya popatrzył jeszcze chwilę za nim i poszepnął:
— A dla mnie buńczuk, buława i… z wolą, albo bez woli — ona! Inaczej gorze wam!
Poczem dopił gorzałki z blaszanki i rzucił się na pokryty skórami tapczan, stojący w kącie izby. Ogień na kominie przygasł, a natomiast przez okno weszły jasne blaski księżyca, który wysoko już wzbił się na chłodne, zimowe niebo. Azya leżał czas jakiś spokojnie, lecz widocznie nie mógł zasnąć. Wreszcie wstał, zbliżył się ku oknu i wpatrzył się w miesiąc, płynący, jak samotny korab, po niezmiernych niebieskich samotniach.
Młody Tatar patrzył weń długo, nakoniec złożył pięści tuż przy piersiach, podniósł oba wielkie palce ku górze i z ust jego, które ledwie przed godziną Chrystusa wyznawały, wyszedł pół śpiew, pół przeciągła mowa o smutnej nucie:
— Lacha i Lallach, Lacha i Lallach — Mahomet Rossullach!…






ROZDZIAŁ  XXIX.


Atoli Basia od rana nazajutrz odbywała naradę z mężem i panem Zagłobą, jakby dwa serca kochające się i uciśnione połączyć. Oni obaj śmieli się z jej zapału i nie przestawali jej drażnić, jednak że, ustępując jej ze zwyczaju we wszystkiem, jak rozpieszczonem dziecku, obiecali jej w końcu pomagać.
— Najlepiej — mówił Zagłoba — namówić starego Nowowiejskiego, żeby dziewki z sobą do Raszkowa nie brał, że to i chło-