Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co mówisz o Doroszeńce, to święta prawda, gdyż pan hetman tegoż samego jest mniemania, a nawet, powiadają, że ma listy od Dorosza w tymże właśnie sensie pisane. Jak tam zresztą jest, tak jest — dość, że teraz już zapóźno na układy. Wszelako waćpan masz tak bystry rozum, że chętnie jego zdania zasięgnę: mam-li brać Baśkę do Chreptiowa, czy też lepiej ją tu zostawić? Muszę jeno to dodać, że pustynia to okrutna. Wioszczyna zawsze była licha, a od dwudziestu lat tyle razy przeszły przez nią watahy kozackie i czambuły, że nie wiem, czy dwie belki zbite do kupy znajdę. Siła tam jarów, puszczą porosłych, schowek, pieczar głębokich i różnych ukrytych miejsc, w których zbójcy setkami się chowają, nie mówiąc o tych, którzy z Wołoszy przychodzą.
— Zbójcy przy takiej sile, to furda — odrzekł Zagłoba — czambuły także furda, bo jeśli nadciągną potężne, to będzie o nich głośno, a jeśli mniejsze, to wygnieciesz.
— A co! — zawołała Basia — a czy nie furda! Zbójcy furda! czambuły furda! Z taką siłą Michał mnie przed całą potęgą krymską obroni!
— Nie przeszkadzaj mi w deliberacyi — odrzekł pan Zagłobo — bo przeciw tobie rozsądzę.
Basia położyła prędko obie dłonie na usta i główkę wtuliła w ramionka, udając, że się okrutnie pana Zagłoby boi — a on, choć widział, że kobiecinka żartuje, przecie mu to pochlebiło, więc położył zgrzybiałą rękę na jasnej głowie Basinej i rzekł:
— No, nie bój się, pociechę ci sprawię!
Basia zaraz ucałowała go w rękę, bo naprawdę dużo od jego rad zależało, które były tak niemylne, że nikt się na nich nie zawiódł; on zaś założył obie ręce za pas i spoglądając bystrze zdrowem okiem to na jedno, to na drugie, rzekł nagle:
— A potomstwa jak niema, tak niema! co?
Tu wysunął naprzód dolną wargę.
— Boża wola, nic więcej! — odrzekła, spuszczając oczy, Basia.
— A chcielibyście mieć? — spytał Zagłoba.
Na to mały rycerz:
— Powiem waści szczerze: nie wiem, cobym za to dał, ale czasem myślę, że to próżne wzdychanie. I tak zesłał Pan Jezus szczęśliwość, dając mi tego oto kociaka, czyli jak ją waćpan zwałeś: hajduczka, że gdy przy tem jeszcze i na sławie i na substancyi pobłogosławił, nie śmiem Go o nic więcej molestować. Bo widzisz waść, nieraz przychodziło mi do głowy, że gdyby wszystkie ludzkie życzenia spełniać się miały, nie byłoby żadnej różnicy między tą ziemską Rzeczpospolitą a niebieską, która sama jedna zupełną szczęśliwość dać może. Tak sobie tedy tuszę, że jeśli się tu jednego, albo dwóch chłopaków nie doczekam, tedy mnie tam nie miną i po staremu pod niebieskim hetmanem, świętym Michałem Archaniołem, będą służyli i sławą się na wyprawach przeciw paskudztwu piekielnemu okryją i do szarży zacnych dojdą.