Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Pan Wołodyjowski.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brała w piersi, więc zawrócił się i stanął przed niewinną Basią ze zmienioną i pełną szyderstwa twarzą:
— Przyrzecz waćpanna Ketlingowi rękę — rzekł chrapliwie — rozkochaj go, a potem podepcz, rozedrzyj mu serce i idź do klasztoru!
— Panie Michale! — zawołała ze zdumieniem Basia.
— Wygódź sobie, zakosztuj pocałowań, a potem idź pokutować!… Bodaj was zabito!…
Tego było już Basi zanadto. Bóg jeden widział, ile było zaparcia się siebie w tem życzeniu, jakie Wołodyjowskiemu wypowiedziała, by Bóg odmienił Krzysine serce — i za to spotkało ją niesłuszne posądzenie, szyderstwo, obelga w chwili właśnie, w której byłaby oddała krew, by pocieszyć niewdzięcznika. Więc wzburzyła się w niej natychmiast prędka jak płomień duszka, policzki rozgorzały, rozdęły się różowe nozdrza i bez chwili namysłu zawołała, potrząsając płową czupryną:
— Wiedz waćpan, że dla Ketlinga nie ja idę do klasztoru!
To rzekłszy, skoczyła na schody i znikła z przed oczu rycerza.
A on stanął, jak słup kamienny, potem zaczął przecierać sobie oczy, nakształt człowieka, który się budzi ze snu.
Wtem zabiegł krwią, chwycił się za szablę i zakrzyknął strasznym głosem:
— Gorze zdrajcy!
I w kwadrans później pędził do Warszawy, aż wiatr wył mu w uszach, aż grudki ziemi leciały stadem z pod kopyt jego konia.






ROZDZIAŁ  XIX.


Ujrzeli go odjeżdżającego stolnikowstwo, a także pan Zagłoba i niepokój ogarnął wszystkich serca, więc pytali się wzajemnie oczyma, co się stało i dokąd jedzie.
— Boże wielki! — zawołała pani stolnikowa — jeszcze na Dzikie Pola ruszy i nie ujrzę go więcej w życiu!
— Albo w klasztorze, za przykładem tamtej błaźnicy się zamknie! — rzekł zdesperowany pan Zagłoba.
— Tu trzeba radzić! — dodał stolnik.
Wtem otworzyły się drzwi i do pokoju wpadła jak wicher Basia, wzburzona, blada i zatkawszy oczy palcami, tupiąc zarazem na środku izby, jak małe dziecko, poczęła piszczeć: